27.10.2012

Ratunek

  Śmialiśmy się z Yoru przez pół imprezy. Doskonale się z nią bawiłem. Była idealną przyjaciółką, świetnie mnie rozumiała. Często miałem wrażenie, że czyta mi w myślach. Kiedy jej o tym mówiłem, wybuchała jeszcze głośniejszym śmiechem. Rozmawialiśmy o wszystkim, oprócz tematu dotyczącego Dei'a. Unikałem mówienia o nim, aż w końcu zorientowała się, że coś jest nie tak.
- Nikki.. - o dziwo, polubiłem tą ksywkę, zwłaszcza, kiedy ona mnie tak nazywała. - Nie chcesz w ogóle rozmawiać o Dei'u. Coś się między wami wydarzyło? Mnie możesz wszystko powiedzieć.
Przez dłuższą chwilę toczyłem wewnętrzną walkę z samym sobą. Powiem jej! Nie, nie powinienem... A jak mnie wyśmieje? Co wtedy zrobię? Ale jeśli jej powiem, będzie mi lżej. Może ona będzie wiedziała, o co mu biega... Ta, jasne, od razu mi powie... Ale sama świadomość, że wie o tym, powinna sprawić, że poczuję się lepiej.. Tak! Powiem jej! Muszę w końcu to z siebie wydusić, za bardzo mnie to męczy..
- Ale nie będziesz się śmiać? - spytałem jeszcze tylko. Yoru pokręciła tylko delikatnie głową. Westchnąłem i opowiedziałem jej o dzisiejszym ranku. Ze szczegółami, nie pomijając żadnego szczegółu, żadnej myśli. I faktycznie, kiedy skończyłem, poczułem, jakby kamień spadł mi z serca. Od razu było lepiej.
- Dei cię pocałował, tak? Ale ty go nie odepchnąłeś? No to ja już wszystko wiem. - zagwizdała i spojrzała na mnie z radosnym błyskiem w oczach.
- Nie wiem, o co ci... - nie dokończyłem, gdyż przybiegła jakaś dziewczyna.
- Nick.. Tak? - zdyszana i zarumieniona spytała. Kiwnąłem twierdząco głową. Pewnie musiała biec.
- Coś się stało, Emi? - zapytała cicho Yoru. Dziewczyna usiadła i napiła się wody, którą podał jej barman. Przełknęła i wbiła we mnie spojrzenie.
- Tam, koło składzika, ludzie grają w butelkę na zadania. Ja nie gram, bo nie lubię, tylko siedzę z koleżanką i patrzymy. Ten, kto nie zgodzi się wykonać wyzwania, odpada. Osoba, która zostanie ostatnia, wygrywa trzy bańki. - Znów wzięła łyka.
- I co w związku z tym? Przecież nie zabronię im grać. Wyśmieją mnie. - stwierdziłem. Pokręciła przecząco głową, a włosy latały jej przy tym na boki.
- Chodzi o to, że Misako zakręciła butelką i wypadło na Koji'ego... - skrzywiłem się. Nie cierpiałem gościa. Don Juan za dychę, fifa rafa i do tego jeszcze ćpun. - No i dała mu za zadanie, żeby pieprzył się w szopie z..
- Co mnie obchodzi, z kim i gdzie ten debil będzie się jebał? Dopóki niczego nie ukradną, ani nie zdemolują, wisi mi to i powiewa. - przerwałem jej, unosząc lekko głos.
- Nikki, daj dziewczynie dokończyć. Namęczyła się, żeby tu dotrzeć, a przyszła tu specjalnie po to, żebyś o tym wiedział. - uciszyła mnie Yoru.
- No dobrze, przepraszam. Mów, Emi.
- No i Koji będzie się pieprzył w szopie z Dei'em. Chyba już zaczęli... - umilkła. Poczułem nagły przypływ wściekłości, tak intensywny, jakbym miał zaraz wybuchnąć. Czy on naprawdę jest ułomny? Przecież ten cały Koji ruchał tyle plebsu! Nie wiadomo, czy przypadkiem nie ma HIV'a!! Muszę temu zapobiec, bo inaczej mogę już sobie grób szykować... Wstałem gwałtownie, przewracając hokera i odwróciłem się do Yoru.
- Chodź tam ze mną. Muszę przemówić do rozumu temu gówniarzowi i nie wiem, czy mu nie jebnę. Ty najbardziej nadajesz się do pilnowania mnie, bo na ciebie ręki nie podniosę. A tobie Emi dziękuję za informację. Uratowałaś mi życie. Gdybyś miała kiedykolwiek jakieś problemy - wiesz, gdzie mnie szukać. Barman poda ci mój numer komórki. Jakby co - dzwoń. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się ze mną działo. A ten gnój mnie popamięta.. Co on sobie myśli? Że skoro rodziców nie ma, to se może robić, co żywnie mu się podoba?! Po moim trupie! - paplałem, jak najęty przez całą drogę. Nosiło mnie strasznie. Chciałem mu tak przyjebać, żeby nie wstał. Dlatego szła ze mną Yoru.
    Doszliśmy do składziku, przed którym zebrała się spora grupka gapiów. Tłoczyli się przy drzwiach, chcąc jak najwięcej zobaczyć i usłyszeć, lecz gdy tylko mnie zobaczyli, od razu zrobili mi przejście.
- Wyglądasz jak wulkan. - szepnęła Yoru. - Wprost kipisz wściekłością...
- No co ty nie powiesz...
Podszedłem do drzwi, otworzyłem je i wskoczyłem do środka, szybko je zamykając. Wziąłem głęboki wdech i odwróciłem się. Spojrzałem na nich i zemdliło mnie. Zastałem bardzo uroczą scenkę, nie ma co... Właśnie Koji miał wejść w Dei'a. Patrzyli się na mnie zszokowani. Postanowiłem wyżyć się na nich.
- Co, przerwałem wam w połowie? O jaki ja niedobry.. Przepraszam was serdecznie, ale musicie kończyć swój akt miłosny... - mój głos wprost ociekał sarkazmem i jadem. O to mi chodziło. - No już, ubierać się! Chyba nie chcecie, żebym wam pomógł? Gdzieś tu musi być stary, brudny bat Cześka, którym kiedyś zabił jakiegoś menela. Chyba jest na nim jeszcze zeschnięta krew.. - patrzyłem, jak mina Koji'ego zmienia się w zawrotnym tempie. Kalejdoskop uczuć: od złości pomieszanej z szokiem, przez obrzydzenie i nienawiść, po niesamowite wręcz przerażenie. Śmiać mi się chciało, ale musiałem zachować powagę. Na Dei'a nie chciałem patrzeć, za bardzo się bałem. Za bardzo się stoczył. Koji od razu puścił Dei'a, który upadł boleśnie na posadzkę. Jego "przyjaciel" nie przejął się nim, tylko wciągnął spodnie i już przeciskał się w kierunku drzwi.
- Gdzie się wybierasz? - zapytałem niewinnie. - Pomógłbyś koledze, a nie spierdalasz. Nie bój się, niedługo stąd znikniesz, już ja o to zadbam.
Chłopak niechętnie podszedł do blondyna i pomógł mu wstać. Kiedy obaj już byli ubrani, wpuściłem Yoru, która złapała Koji'ego za kark. Ja chwyciłem kaptur bluzy panicza i wyszliśmy. Zebrało się jeszcze więcej świadków, ale wszyscy schodzili nam z drogi. Stanęliśmy na środku polanki, a ja wzrokiem zawołałem Cześka. Podszedł do nas z grobową miną, przy bramie zostawiając Mańka, drugiego ochroniarza. Zamierzałem potrząsnąć kapturem Dei'a, żeby się uspokoić, ale moja przyjaciółka dziwnie na mnie spojrzała. Niezadowolony, zwróciłem się do Czesława:
- Proszę dopilnować, aby pan Koji i panna... - spojrzałem na blondyna czekając, aż podpowie mi imię pomysłodawczyni.
- Misako - mruknął.
- I panna Misako, zostali usunięci z terenu posiadłości oraz żeby już nigdy nie mieli tu wstępu.
- Dobrze, paniczu Nicolasie. A co z paniczem Daisuke?
- O niego się nie martw, zajmę się nim osobiście. Pewnie obiję mu trochę twarzyczkę, więc jak go rodzice nie poznają, to nie będzie moja wina. Należy się bezmyślnemu gnojowi. I przypomnij mi, żebym, jak przyjadą, opowiedział im o wybryku ich syna, imprezie, którą zorganizował i o ostatniej ucieczce. Słowem - o wszystkim. Dobrze?
- Dobrze.
- Dziękuję. To wszystko.
- Dobrze. - puścił do mnie oko. Tylko przy świadkach odzywamy się do siebie tak oficjalnie. Tak naprawdę jesteśmy dobrymi kumplami, którzy lubią razem wypić piwko, dwa, ewentualnie nie pamiętam. Po siódmym zawsze mi film urywa. Mam niestety słabą głowę, dlatego nie piję wódki. I poszedł. A ja pociągnąłem Dei'a w kierunku domu. Odprowadziło nas zmartwione spojrzenie Yoru.
    Weszliśmy do wspólnej sypialni jego rodziców, obecnie nieużywanej. Popchnąłem go na ścianę, w którą nieźle pierdolnął twarzą. Zdziwiony, odwrócił się w moją stronę, ale nic nie powiedział, tylko spuścił głowę. Byłem wkurwiony na maksa, więc, żeby rozładować emocje,  zacząłem na niego wrzeszczeć.
- Co ty sobie wyobrażasz? Wiesz, jak to się mogło skończyć? Ty zaraziłbyś się HIV'em od tego chuja, a ja wylądowałbym na ulicy! Bo nie potrafiłem cię przypilnować!! Twój ojciec i tak szuka byle pretekstu, żeby mnie wypierdolić na bruk, a ty mu jeszcze w tym pomagasz! Naprawdę, ładnie odwdzięczasz mi się za te lata opieki i nadstawiania za ciebie dupska!! Aż tak mnie nienawidzisz, że chcesz się mnie pozbyć?! Nie bój się, jak tylko skończę 19 lat, a to będzie za niecały rok, to wynoszę się z tego domu i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz!! Zadowolony?! - dyszałem, jakbym przebiegł maraton, mrużąc wściekle oczy. Dei spuścił tylko jeszcze bardziej głowę i się rozpłakał. Jego gorzkie łzy skapywały na kremowy, puchaty dywan. Zrobiło mi się go trochę żal, więc przytuliłem go do swojej piersi. Przez chwilę, ze zdziwienia stał jak słup, ale rozluźnił się i zaraz łkał mi w koszulkę. Głaskałem jego włosy, delikatnie przeczesując je palcami.
- No już, nie płacz... Wytrzymaj jeszcze tylko rok i już nie będziesz musiał oglądać mojej paskudnej gęby. Wiem, jak bardzo chcesz, żebym odszedł.
Dei potrząsnął przecząco głową i spojrzał na mnie załzawionymi oczyma.
- Nie, nie... Wcale nie chcę, żebyś odchodził... - szepnął mi w tors, a mnie wprost zamurowało. Odepchnąłem go od siebie z szokiem. Wbił spojrzenie w dywan i przeszedł koło mnie, w kierunku korytarza. Ocknąłem się, gdy wychodził. Zatrzasnąłem drzwi ramieniem. Teraz to on się zdziwił.
- A ty gdzie? - spytałem.
- No, wracam na imprezę. W końcu ich wyrzuciłeś, więc mogę chyba dalej się bawić?
- Nie po to cię tu ciągnąłem, żebyś teraz tam wracał. Zamknę cię tutaj na resztę balangi i przyjdę po zakończeniu. Jest lodówka z żarełkiem, łazienka i książki, więc nie zginiesz. - powiedziałem cicho. Spojrzał na mnie z oburzeniem.
- Co? Ja mam tu siedzieć, kiedy ty się będziesz bawił?! Co to, to nie! Nie masz prawa mnie tu zamykać! Nie zamierzam tu siedzieć i nudzić się jak mops! Po moim trupie!! - wykrzyczał mi w twarz. Ja się tylko uśmiechnąłem i odsunąłem go ręką od wyjścia.
- Ależ mam prawo cię tu zamknąć. - oznajmiłem słodko. - Skoro nie ma twoich rodziców, to ja rządzę tobą i tym domem, więc mogę robić, co mi się żywnie podoba. Mogę cię tutaj nawet zgwałcić i zabić, a i tak mi nic nie zrobią. No, może stąd wyrzucą. Ale do więzienia nie pójdę. Twoja matka kazała mi się tobą opiekować. Powiedziała, żebym zrobił wszystko, co będzie konieczne, abyś nic nie zmajstrował. Rozumiemy się? - Trochę blefowałem z tym, że nic mi nie zrobią, ale to szczególik... Na szczęście się nie skapnął, że kłamię. Zamiast tego, spojrzał na mnie z wyzywającą miną.
- No dalej. Uderz mnie. Powiedziałeś na dworze, że tak mnie pobijesz, aż mnie mama nie pozna. No to dawaj, czekam. - nadstawił policzek.
- Nie zniżę się do poziomu twojego "przyjaciela" i nawet cię nie dotknę. Mam swoją dumę. A ty lepiej przemyśl to, do czego by doszło, gdyby nie ja. - wycedziłem i wyszedłem z pokoju, zamykając go na klucz. I zostawiając Dei'a samemu sobie.
    Wychodząc z domu, zerknąłem na wyświetlacz komórki. Dochodziła jedenasta. Miałem szczerą ochotę wypierdolić wszystkich z posesji.
- Ehh, do końca imprezy jeszcze sześć godzin. Nie będą chcieli wyjść, jak ich teraz pogonię. Lepiej nie ryzykować, bo jeszcze włamią się na chatę. Trudno, wytrzymam.
Poszedłem do altanki i usiadłem dyskretnie koło Yoru. Moje wysiłki były na nic, bo i tak mnie zauważyła. Uśmiechnęła się smutno i zapytała:
- I jak tam rozmowa z Dei'em? Naprawdę go pobiłeś?
- Nie, no coś ty. Obiecałem kiedyś jego rodzicom, że go nie dotknę bez jego zgody. Zamierzam dotrzymać tej obietnicy.
- Czyli nic mu nie zrobiłeś?
- Tylko się na niego wydarłem, że jeszcze rok i odejdę, bo i tak zamierzam to zrobić, a on się rozpłakał. Zrobiło mi się go żal, więc go przytuliłem, a on powiedział, że nie chce, żebym odszedł. Zatkało mnie. A potem chciał wyjść, ale powiedziałem mu, że go zamykam w tym pokoju, no to on się na mnie wydarł, że nie mam prawa. Postraszyłem go trochę, że mam prawo i wyszedłem. Dziwne, nie?
- Tiaak, bardzo dziwne. - powiedziała cicho. Wzruszyłem ramionami, choć trochę mnie to zdziwiło i przestałem myśleć o Dei'u. Skoncentrowałem się na zabawie.

2 komentarze:

  1. Czytałam ten rozdział ze sto razy,a i tak mi się nie znudził :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, nie przebierasz w slowach xD Ostro, ok, trzeba cos na jutro zostawic :)

    OdpowiedzUsuń