21.01.2013

"I to chyba sprawiło, że uwierzyłem."

No dobra. Nie wiem, co to jest, ani z czym to się je. Efekt mojej chorej wyobraźni i słuchania bez przerwy tego. Swoją drogą, polecam. Tak więc, bez zbędnych przemów, zapraszam. Przepraszać będę później...
* * * 

Siedzieliśmy właśnie przy fontannie, gdy podeszli do nas Yoru i Dei. Zmarszczyłem brwi. Elena prychnęła cicho, a Kao posłał im promienny uśmiech, pisząc z tą blondynką, którą poznał zaledwie godzinę temu. Parę metrów dalej stał namiot pseudowróżki. Spojrzałem w oczy blondynowi i z zaskoczeniem odkryłem odbijającą się w nich pewność siebie. Dziwne..


- I jak? – zapytałem, szczerząc się. – Zakopali topór wojenny?


- Tak, kapitanie! – Yoru zasalutowała mi. – A teraz do wróżki!


- Muszę..? – nie uśmiechał mi się ten pomysł. Miałem nadzieję, że uda mi się jakoś.. wymigać. Dziewczyna tylko wydęła policzki i udała obrażoną.


- Pewnie, że musisz! Idziesz i nie ma bata. Inaczej zaciągniemy cię tam siłą. – stwierdziła, chwytając Dei’a za dłoń. Blondyn przytaknął jej ochoczo.


- Dobrze gada, polać jej! – Kaoru nie mógł się powstrzymać i wtrącił swoje trzy grosze. Posłałem mu mordercze spojrzenie. Wzruszył tylko ramionami. – Rika mówi, że ta babka jest całkiem przekonująca. Co ci zależy spróbować?


No tak, Rika. Jego blondwłosa bogini… Westchnąłem cicho, niemalże całkiem pokonany. Wtedy do pleców przykleiło mi się jakieś dziwne coś.


- Nie zmuszajcie go. – Elena przylgnęła do mnie jak rzep. – Skoro nie chce, to powinniście to uszanować. – zirytowałem się. Delikatnie odepchnąłem ją od siebie. Na za dużo sobie pozwalała. W końcu nie byliśmy już razem, a ja, bądź co bądź, nie planowałem do niej wracać.


- Obiecałem, więc pójdę. – powiedziałem nieswoim głosem, obdarzając ją twardym, nieustępliwym spojrzeniem. Byłem już zmęczony. Cały dzień mnie kokietowała, nie odpuszczając nawet na chwilę. To była już lekka przesada. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie. Wtem znów przykleiło się do mnie coś, tym razem jednak nieco inne. I z dwóch stron.


- Nikki, wszystko okej? – zapytał Dei, wychylając się zza mojego lewego ramienia. Yoru, chowająca się za prawym, pokiwała energicznie głową. Przypominali ciekawskie rodzeństwo, które tylko szuka okazji, by coś zbroić. Poczochrałem chłopaka po jasnych włosach, uśmiechając się. Odwzajemnił uśmiech, lekko się rumieniąc.


- Ta. Ech, nie dacie mi spokoju z tą wróżką. Czy pozwolicie chociaż, żebyśmy jeszcze troszeczkę tu posiedzieli? Przyjemnie chłodno jest przy tej fontannie. – łgałem jak z nut. Chciałem po prostu odwlec to trochę w czasie, a potem zwiać przy pierwszej nadarzającej się okazji. No cóż… Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia i tak dalej, ale ja po prostu bardzo nie lubię wiedźm i tych innych tałatajstw. Obrzydzają mnie te ich żółte zęby, sztuczne brodawki na nosach, elektryczne szklane kule.. Plastikowa tandeta i tyle.


- Jasne. – Yoru wyszczerzyła zęby. – Wy tu sobie siedźcie, a Kaoru i ja… pójdziemy po coś do picia! – chwyciła brata pod rękę i zaprowadziła w kierunku budek z przekąskami. Zrezygnowany, klapnąłem na ławce obok. Dei usiadł obok mnie, przyglądając mi się uważnie.


- Na pewno dobrze się czujesz? Jesteś taki niewyraźny. – zmarszczył brwi. Nie odpowiedziałem, szukając drogi ucieczki. Kątem oka zauważyłem dość sporą grupkę dzieciaków, targających pokaźnych rozmiarów skrzynię. Jeden z nich, rudowłosy knypek, spojrzał w naszą stronę i uśmiechnął się. Dzieci rozpierzchły się po całym placu.


- Wszystko w porządku. Czuję się świetnie, tylko jest mi gorąco. – stwierdziłem, obserwując bacznie okolicę. Elena prychnęła cicho i zaczęła przemierzać placyk w tę i z powrotem. Gdy znalazła się mniej więcej na środku, powietrze przeszył bojowy okrzyk. Kilkanaście młodych gardeł wykrzykiwało zgodnie „Atak!”. Dzieciaki powyskakiwały zza budynków, rzucając w dziewczynę balonikami. Najpierw były napełnione wodą, która w pewnym momencie przemieniła się w jaskrawych kolorów farby, by w końcu stać się smołą. Gdy Elena była już cała upaćkana czarnym paskudztwem, tenże rudzielec zrzucił na nią z dachu wieżyczki ptasie pierze. Wszyscy zamarli, w powietrze wzbił się kurz. Gdy opadł, większość przechodniów zaniosła się śmiechem. Ja tylko siedziałem zszokowany, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Elena wyglądała jak.. jak.. żywa piniata. W czarno-białe ciapki. Nagle znikąd wyskoczył facet w garniturze i ciemnych okularach. Podbiegł do niej i zaczął krzyczeć, okrążając ją:


- To jest niesamowite! Niebywałe wręcz! Ta ekspresja, te emocje!! Gratuluję, właśnie zwyciężyła pani w konkursie na najlepszą żywą rzeźbę!! Jakiż jest tytuł tego cudownego dzieła?


- Ja.. Yyy.. O czym pan mówi?! – Elena wyglądała na oburzoną. Kątem oka zauważyłem, jak facet spogląda w naszą stronę i kiwa głową. Spojrzałem na Dei’a. Na jego twarzy malowała się mściwa satysfakcja. Zrozumiałem. To była jego sprawka.


- „Zemsta”. – rudzielec podszedł do mężczyzny. – Rzeźba nazywa się „Zemsta”.


Wszystko stało się jasne. To była zemsta Dei’a. Tylko dlaczego się mścił?


- Ty ją zrobiłeś? – okularnik udał zdziwionego. Rudy dzieciak kiwnął głową.


- Tak. Razem z moimi przyjaciółmi. – wskazał na dzieciarnię zalewającą plac.


- Dobrze. W takim razie wy i rzeźba, chodźcie za mną. – powiedział, po czym chwycił Elenę delikatnie za ramię i pociągnął. Opierała się przez chwilę, ale w końcu zrezygnowała. Odwróciłem się do Dei’a. Właśnie machał do podchodzących Kao i Yoru. Rudowłosa wręczyła mi i Dei’owi po puszce coli. Swoją odebrała od brata.


- Żałuj, że nie widziałaś jej miny! – blondyn podszedł do niej i przybili sobie piątkę. – Normalnie to był jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia..


- Czemu tego nie nagrałeś?! Albo chociaż zdjęcie mogłeś zrobić! – burknęła, udając obrażoną. Zaraz jednak jej twarz rozświetlił uśmiech. Podszedłem do nich z pozornie groźną miną. Spojrzeli na mnie i ich radość ulotniła się.


- A więc to wasza sprawka, tak? – pytanie retoryczne. Pokiwali głowami ze skruchą. Uśmiechnąłem się w duchu. A to łobuzy. No to teraz się zabawimy. Prychnąłem z dezaprobatą. – Na ziemię i dwadzieścia pompek! – ryknąłem tonem generała. Zdziwieni, popatrzyli po sobie. – Ale już! Do roboty!


Odstawili puszki z napojami i zaczęli robić pompki. Teraz mogę się zmyć, pomyślałem. Ostrożnym krokiem zbliżyłem się do pierwszej lepszej budy. Już miałem za nią zniknąć i pobiec gdzieś przed siebie, gdy czyjaś ręka złapała mnie za ramię, zatrzymując w miejscu.


- A dokąd to się wybieramy, co? – Kao odwrócił mnie do siebie przodem i uśmiechnął się złośliwie. Pociągnął mnie w stronę Yoru i Dei’a. Stali, niezadowoleni. Ruda skrzyżowała ręce pod piersiami.


- Chciałeś zwiać, tak? – mruknęła rozeźlona. – Nie spodziewałam się po tobie takiego tchórzostwa. Boisz się iść do durnej wróżki.


To był cios poniżej pasa, boleśnie godzący w moje ego. Ja się niby boję?! Zaraz jej pokażę!


- Śmieszna jesteś. – powiedziałem. – Chciałem was jedynie wkręcić. To był tylko niewinny żart, ot co. W przeciwieństwie do tego, co zrobiliście Elenie.


- Zasłużyła sobie. – wycedził Dei. Przeniosłem na niego wzrok. Doprawdy, coraz bardziej mnie ten chłopak zadziwiał. On i zemsta? Nigdy bym nie uwierzył…


- A czym? – ciekawy byłem. W końcu zemsta nie pasowała mi do jego charakteru. Tak samo jak to, że uprawiał ze mną seks. Ale kij go tam wie.


- To sprawa między nią, a mną. – odparł, tonem wyraźnie mówiącym, że mam więcej nie drążyć tego tematu. Skapitulowałem. Zastanawiało mnie to, owszem, ale nie na tyle, żeby narażać się na nieprzyjemności. Nauczyłem się nie ufać ludziom. Nawet tym, których znałem przez większość życia.


- Chłopcy, przystopujcie. O Elenę będziecie się kłócić? – Yoru przewróciła oczami, wzdychając ciężko. – No dajcie spokój. Chodźmy lepiej do tej wróżki i będzie po sprawie.


Burknąłem tylko coś pod nosem i ruszyłem w kierunku znienawidzonego namiotu. Durny kawałek materiału, który mógłby wcale nie istnieć, albo spłonąć. Jaki świat byłby wtedy piękniejszy! Krzywiąc się, jakbym co najmniej tonę cytryn miał zeżreć, wlazłem do śmierdzącego stęchlizną kawała starej, podziurawionej szmaty. Wszędzie walały się jakieś „magiczne” bibeloty, a przy takiej większej dziurze zobaczyłem nawet kredens, cały obleziony przez karaluchy. Obrzydlistwo. Nie to, że mam coś do karaluszków. Kochane stworzonka, zwłaszcza w potrawce z drzewnego chrustu, polane sosem z błota. Co to to nie, uwielbiam je. Chodzi mi o ten kredens! No patrzcie państwo, przecież ten mebel jest taki nie na czasie i brudny. A fe! No dobra, ściemniałem. Nienawidzę karaluchów. Chciałem nie wyjść na babę, ale jeszcze bardziej spierniczyłem sprawę. Za co?! Powracając, weszliśmy tam i skierowaliśmy się do jedynej w miarę czystej części namiotu. Przy stole siedziała kobieta w średnim wieku. I tu przeżyłem szok. Owszem, wokół siebie miała te badziewie typu karty i coś tam, ale nigdzie nie dostrzegłem szklanej kuli. A jej twarz, choć pokryta już zmarszczkami, nie miała żadnych brodawek, pryszczów i tak dalej. Wyglądała po prostu na zwykłą kobietę. Miała piękne, fioletowe oczy i czarne włosy. Na jej ramieniu siedział kruk.


- Witam was serdecznie. – odezwała się ciepło. – Jestem Thea. Możecie uważać, że jestem zwykłą oszustką, albo wariatką. Zaręczam, iż nie zamierzam oszukiwać. Jeśli chcecie, mogę od początku do końca tłumaczyć wam, co robię. Ale czy byłoby to zabawne? – uśmiechnęła się, kierując wzrok na mnie. Fioletowe tęczówki przewiercały mnie od środka. Zadrżałem. Chyba były już w okolicach śledziony. – Usiądźcie proszę i powiedzcie mi, co chcielibyście wiedzieć najpierw. – zasiedliśmy wszyscy przy okrągłym stole. Thea cały czas patrzyła na mnie.


- Theo, powiedz nam. Czy każdemu z nas uda się zdobyć to, czego tak pragnie? – rudej udzieliła się atmosfera, bo zaczęła przemawiać poważnym tonem.


- Dobrze. – kobieta uśmiechnęła się. – Wybierzcie śmiałka, który zawiesi na szali swój los. – zażartowała. Wszyscy spojrzeli na mnie. Niechętnie kiwnąłem głową. – Podaj mi rękę. – posłusznie podałem dłoń. Pogładziła ją delikatnie. – Niedowiarek z ciebie, Nick. – otworzyłem szerzej oczy, gdy wypowiedziała moje imię.


- Skąd..? – zdołałem z siebie wykrztusić.


- Jestem wieszczką. Wiem wiele rzeczy. – odpowiedziała tajemniczo, studiując uważnie moją dłoń. Zamknąłem oczy, gdy poczułem chęć zwymiotowania. Cholernie kręciło mi się w głowie. Te babsko wysysa ze mnie energię życiową, czy co?! Po chwili puściła mnie i rozłożyła karty. Na jej twarzy malowało się skupienie. Mruczała cicho pod nosem słowa w niezrozumiałym dla mnie języku. Wybrała kilka kart i zakryła je. To nie był tarot, a przynajmniej nie ten, z jakim do tej pory miałem do czynienia.


- Boję się. – Yoru przytuliła się do Dei’a. Kobieta wyglądała coraz straszniej. Wokół niej pojawiła się ciemna poświata, a źrenice zwęziły się, jak u kota. Kątem oka zauważyłem, jak zasłona po prawej lekko drga. A więc to oszustwo! Miałem rację! Tylko dlaczego jakoś nie mogłem w to uwierzyć?


- Nicolas! – zawołała dziwnym, potężnym głosem. – Nick. – dodała już łagodniej. – W niedługim czasie będziesz musiał przejść wiele prób, by odnaleźć swój skarb. Gdy już się z nim zwiążesz, utracisz go. – chwila ciszy. Że co?! - Wkrótce nie będziesz już sam. Przeszłość do twych drzwi zapuka, przynosząc odpowiedzi na zadane przez ciebie pytania. Lecz strzeż się! Stój na straży swego skarbu, inaczej bezpowrotnie on przepadnie! Pewien zły człowiek chce ci go odebrać już teraz! Ale jeśli będziesz uważnie odczytywał wskazówki dawane ci przez los i nie zbłądzisz ze swej ścieżki, zdobędziesz wszystko, co ci jest pisane. Pamiętaj jednak, aby chronić skarb swój, bo bez niego szczęścia nie zaznasz!


Thea ucichła. Otaczająca ją poświata nie zniknęła. Ona jedynie przeniosła wzrok na Dei’a siedzącego obok mnie. Chwyciła jego dłoń i zaczęła mówić:


- Dei. Doskonale zdajesz sobie sprawę, jakie zadanie na tobie ciąży. Musisz je wykonać, gdyż jeśli nie zrobisz tego, wiele stracisz. – uśmiechnęła się. O ile ktoś w transie może się uśmiechać, nie wyglądając przy tym strasznie! – Twoje życie jest pasmem cierpień, przeplatanych chwilami szczęścia. Nigdy nie wolno wątpić ci w głos serca. Ono zaprowadzi cię do celu. Ono zapewni ci zwycięstwo.


            Przybliżyła się do rudej. Dłoń Yoru już od kilku chwil spoczywała na stole. Wieszczka ujęła ją w swoje, starsze.


- Yoru. Świat stoi przed tobą otworem! Możesz być kimkolwiek zechcesz, ale chyba nie to jest najważniejsze. Odzyskałaś przyjaźń bliskiej ci osoby. Nie zmarnuj tej szansy. Jesteś wspaniałą przyjaciółką, ale w nadchodzących, trudnych chwilach potrzebujesz przede wszystkim cierpliwości, spokoju i opanowania. To one są kluczem do tryumfu. Kaoru. – na niego jedynie spojrzała. – Ty już odnalazłeś swój skarb. Trzymaj się go, a wkrótce szczęście samo do ciebie przyjdzie.


Wzrokiem powiodła po naszych twarzach i uśmiechnęła się. Zamknęła oczy. Poświata zgasła, a ona osunęła się na krześle. Wtem zza zasłony coś wybiegło.


- Ciociu! Ciociu Theo! Wszystko w porządku? – młoda, fiołkowowłosa dziewczyna o niezwykle fioletowych oczach wbiegła do pokoju, klęcząc przy wieszczce. Odwróciła się do nas. – Tam dalej znajdziecie kubek i zlew. Przynieście szklankę wody, proszę!


Yoru szybko wstała i zniknęła w głębi namiotu. Wróciła po chwili, niosąc kubek. Dziewczyna chwyciła go w dłoń, dziękując i cucąc ciotkę.


- Ciociu, proszę, napij się. – szepnęła, gdy Thea otworzyła oczy. Fiołkowowłosa pomogła wieszczce wypić wodę, po czym usiadła obok niej, kubek odstawiając na stół. – Jak się czujesz?


- Już lepiej, Erin. O wiele, dziękuję. – powiedziała kobieta, ciężko wzdychając. Spojrzała na nas. – Przepraszam was. Ale chyba za stara się już na to robię. – stwierdziła, oddychając z trudem. Widziałem zmęczenie w jej oczach. I to chyba sprawiło, że uwierzyłem.


- Nie mów tak! – zaprotestowała dziewczyna, świdrując krewną troskliwym spojrzeniem. – Wcale nie jesteś stara. – dodała już mniej pewnie.


- Ależ jestem, kochanie. Może tego po mnie nie widać. Magia bardzo szybko niszczy zwykłych ludzi. Całe szczęście, że ciebie to nie spotka. – szepnęła. To usłyszałem tylko ja i ta dziewczyna. Zmarszczyłem brwi.


- Przepraszam, ale co tu się dzieje? – spytałem. Fiołkowowłosa spojrzała na nas i uśmiechnęła się.


- Wybaczcie mojej siostrzenicy, ale się martwiła. – Thea uniosła się trochę. – Erin, to są Nick, Dei, Yoru i Kaoru. Przyszli dowiedzieć się czegoś o swojej przyszłości, a ja im tu teatrzyk rozłożyłam. – pacnęła się ręką w czoło. Erin zaśmiała się.


- Teatrzyk się odstawia, ciociu. Nie rozkłada. – zachichotała. Uśmiechnąłem się.


- Może niech pani odpocznie, Theo. A my już pójdziemy. – zaproponowałem. Kobieta już chciała zaprotestować, ale ruda przyszła mi z pomocą.


- Dokładnie. Później wpadniemy sprawdzić, czy wszystko w porządku. – Dei i Kao pokiwali głowami. Czarnowłosa westchnęła tylko i machnęła ręką.


- Dobrze. Koniecznie zajrzyjcie potem. Jest jeszcze wiele ważnych rzeczy, których wam nie powiedziałam. – stwierdziła.


- Przyjdźcie, będzie herbatka i ciasto, które właśnie robię. – wybąkała Erin nieśmiało. Zarumieniła się. Uniosłem jedynie brew, nic nie mówiąc.


- Do widzenia. – uśmiechnąłem się i poszedłem, doganiając resztę. Siłą woli powstrzymałem się przed zwróceniem uwagi na mieszkanie karaluchów. Wyszliśmy z namiotu.


- Świeże powietrze! – ryknął Kaoru, padając na beton i całując go. Również położyłem się, tylko na trawie rosnącej obok, rozkoszując się przyrodą i promieniami słońca. Dei i Yoru dołączyli do mnie.


- Co wy o tym myślicie? – zapytał blondyn. Ruda wzruszyła ramionami. Ja zastanowiłem się. Kątem oka dostrzegłem, jak Kao wyciąga telefon i tonie we własnym świecie.


- To było trochę dziwne. Ale zobaczymy, co będzie dalej. Coś mi się wydaje, że to lato wcale nie będzie takie nudne. – odparłem. Pokiwali głowami, śmiejąc się. Zmarszczyłem brwi. A może faktycznie nie będzie tak źle? W końcu wakacje dopiero się zaczęły. Czeka mnie pewnie jeszcze wiele niespodzianek…
* * *
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Usprawiedliwienia mam dwa. Primo: czasu ostatnio cholernie mi brak. Secundo: tą notkę pisało mi się przerażająco źle. Dopiero dzisiaj spięłam się w sobie i wymęczyłam ją. Dodałam przy okazji dwie całkiem nowe i ciekawe postacie, które przydadzą mi się później. O cioteczce i Erin będzie jeszcze głośno i to nieraz. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieli proroctwo, a właściwie część ze skarbem? Jeśli nie, no to przykro, ale ja nie będę tłumaczyć. Kończę ze spoilerami. To będzie moje postanowienie noworoczne. Fakt faktem już je złamałam, ale nie zaszkodzi zacząć mi od dzisiaj. 
Druga sprawa. Do niektórych pewnie już dotarła ta jakże zaszczytna informacja, jaką jest to, że w sobotę zakładam nowego bloga. Jest to dalej aktualne. Na tymże blogu będę publikować wszelkiego rodzaju shoty i opowiadania względnie nie powiązane z Sierotą. W sobotę również światło dzienne ujrzy mój shot, który niedawno napisałam. Przyznam, iż przerósł moje oczekiwania, a więc, moje kochane zboczusie (i nie-zboczusie też.) będziecie mieli frajdę. O ile się Wam spodoba. Jak nie, trudno.
Trzecia sprawa: Serdecznie zapraszam na blog Kinmakura, gdzie publikowane jest nasze wspólne dziecko (bez podtekstów, błagam), o tytule: "Życie Wenów". Nawet ja mam tam swą nieskromną rolę. :3
Czwarta sprawa: Witam serdecznie Basię! :D I Felis, bo jej chyba nie witałam.. Jak nie, no to teraz nadrabiam. Im nas więcej, tym weselej, jak to mówią. ^^ 
Piąta sprawa: Coś jeszcze miałam.. A! Nie, dobra. Nie pamiętam. Kurde, co to było... Okej, poddaję się. Jak se przypomnę, to edit zrobię. 
Do następnego, dziubaski! Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale już niedługo! :D
P.S. Ponownie nie zwracać uwagi na odstępy. Blogspot nie ma dla mnie litości.. -.- A w ogóle, co Wy myślicie o tym szatańskim stworzeniu, który zwą odstępami?

4.01.2013

"Dlaczego wcześniej nie wpadło mu to do głowy?"



Rzutka trafiła w sam środek tarczy. Prychnął. Nudziło go to, że za każdym razem trafiał. Podszedł, z zamiarem wyciągnięcia jej, lecz nagle jego wzrok padł na drukarkę stojącą na biurku. A raczej na zdjęcie, które ostatnio wydrukował, a które teraz leżało na urządzeniu. Wziął je do rąk, krzywiąc się. Przedstawiało ono tego pieprzonego kretyna, Nicka. Gdyby miał kurwa porządną broń, już dawno by się skurwiela pozbył. Nienawidził go. Nie, nienawiść to za mało powiedziane. On by go chętnie zajebał. A potem zakopał gdzieś trupa, albo najlepiej spalił. Dlaczego tak nie cierpiał tego bufona? Z kilku prostych rzeczy. Zacznijmy od tego, że zakochał się, po raz pierwszy w życiu. Nie miał jednak żadnych szans na odwzajemnioną miłość, dopóki ten chuj żyje i panoszy się po świecie. Oczywiście wiedział, że pewien blond idiota zadurzył się bez pamięci w Nicku. I to był najważniejszy powód. Cholera, Koji ukatrupiłby każdego, który zbliżyłby się do Dei’a choć na kilometr! Co tu dużo gadać, chłopak był słodki i uroczy. Nic dziwnego, że zielonowłosy był cholernie zazdrosny o każdego, kto z nim gadał. Kurwa. Co z tego, skoro nie miał szans z tym dupkiem?! Zresztą, czego mu niby brakowało?! Też był sierotą, był kurwa nawet lepszy, bo od dwóch lat mieszkał sam i sobie radził w najlepsze! A ta ciota? Przyjebała się do rodziny Takashi i żeruje na nich, niczym kurwa pchła! Uderzył dłonią w blat biurka, wyprowadzony z równowagi. Spojrzał na zdjęcie i uśmiechnął się. Przyczepił je do środka tarczy, wziął rzutki i zaczął zabawę. O tak, tak jest o wiele lepiej, pomyślał, gdy strzałka wylądowała dokładnie między oczy granatowowłosego. Włączył głośno muzykę, otworzył butelkę piwa i wypił na raz całą jej zawartość. Po trzecim zajaśniało mu w głowie. Zaraz, przecież może zniszczyć tego dziada! Wtedy Dei będzie należał do niego i tylko do niego! Wyszczerzył zęby. Dlaczego wcześniej nie wpadło mu to do głowy? Musi tylko wykonać kilka połączeń. Chwycił komórkę, wykręcił dobrze znany numer. Przyłożył telefon do ucha. Jeden sygnał, dwa trzy.

- Halo? – rozległ się aksamitny, kobiecy głos. Koji wyszczerzył się jeszcze bardziej.

- Dobry wieczór, kochanie. Jak tam zdrówko? – spytał przesłodzonym głosem. Dziewczyna parsknęła.

- Czego chcesz? – zadała pytanie chłodnym tonem.

- Ależ Misako, skarbie. Dlaczego jesteś taka okrutna? – pociągnął nosem, jednak uśmiech nie schodził z jego twarzy.

- Mów, o co chodzi i spadaj. Jestem zajęta.

- Już, już. Widzisz, doznałem dzisiaj objawienia…

- I chcesz przedstawić mi kolejny ze swoich genialnych pomysłów, który i tak nie wypali? Daruj sobie. – jej głos ociekał wręcz jadem. Jednak Koji się nie przejął.

- Tak, ale tym razem się powiedzie. Wiem, co mówię. Bo tym razem dotyczy Nicka.

- Nicka? Zamieniam się w słuch. – wiedział doskonale, że blondynka mięknie, gdy w grę wchodzi ten kretyn. Zaklął siarczyście w myślach. Jak on go nienawidził.

- To ci się spodoba. – stwierdził. – Pierwsza część mojego genialnego planu polega na tym, że musisz się koło niego zakręcić. Wiesz, o czym mówię, prawda?

- Oczywiście! To tak samo, jakbyś zapytał matematyka, czy umie liczyć. Wątpisz we mnie i w mój urok osobisty? – w jej głosie dało się wyczuć groźbę.

- Jakżebym śmiał! – zapewnił gorliwie. Co jak co, ale wolał nie robić sobie wroga z tej wariatki. – Ale wolałbym, żebyś na razie nie używała paralizatora.

- Jakbym nie wiedziała. Przecież nie potraktuję tego słodziaka moim cudeńkiem, dopóki mnie nie wkurwi. To wszystko? Spieszy mi się.

- Dobra, obgadamy resztę kiedy indziej. – rozłączył się i położył na łóżku. Zaraz jednak poczuł wibrację w ręce, w której nadal trzymał swój telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Westchnął ciężko, ale odebrał.

- Co znowu?

- Stary, problem jest. – Koji parsknął z irytacją. Wiecznie jakieś problemy, pomyślał.

- Jakiż to problem, skoro nie możesz sobie z nim poradzić, Isei?

Jego rozmówca przełknął ślinę. Zielonowłosy ziewnął, czując senność.

- Gadaj. Nie mam całego dnia. – warknął, coraz bardziej zirytowany. Chciał się zdrzemnąć, ale ten debil mu w tym przeszkadzał.

- Bo widzisz, jeden z nowicjuszy sprzedał sporo towaru, ale zwiał z kasą i pozostałością.

- To go szukajcie! Nie mam zamiaru się tym dzisiaj zajmować. Nakajima, narkotyki to twoja działka, nie moja. Ty jesteś za to odpowiedzialny.

- Ale co ja mam robić?! – Isei podniósł głos.

- Nie wiem. Wyślij za nim pościg, rozwieś plakaty, porwij jego bliskich. Bądź kreatywny! A teraz wybacz, ale mam ważniejsze sprawy. – rozłączył się. Położył telefon na szafce nocnej, a sam rozłożył się wygodnie na pościeli. Akurat leciała jakaś rockowa piosenka.



              - … Twoje wyzwanie brzmi: przeleć Dei'a w tej szopie obok. Pozycja dowolna. – Misako uśmiechnęła się. O tak, pomyślał. Na to właśnie tak długo czekał. Dei spojrzał na niego przerażony. Nie przejął się tym. Uśmiechnął się do niego zmysłowo. Dei odwrócił głowę i z niewyraźną miną wstał. Koji poszedł w jego ślady. Zaczęli iść. Zielonowłosy chwycił blondyna za rękę i stanowczo pociągnął w stronę szopy.

- Chodź, będzie zabawnie. – szepnął do niego. Otworzył drzwi i puścił go przodem, jak dżentelmen. Dei wszedł i stanął w miejscu, nie wiedząc co robić. Koji widział niechęć na jego twarzy. Podszedł do niego i pogładził go po policzku. – Wyobraź sobie, że jestem kimś innym. Kimś, na kim bardzo ci zależy. Będzie łatwiej. – powiedział.

Dei kiwnął głową. Koji, nie mogąc już się powstrzymać, musnął jego wargi swoimi. Blondyn zamknął oczy i nieśmiało rozchylił usta. Zielonowłosy uśmiechnął się w duchu, pogłębiając pocałunek. Językiem teraz pieścił jego podniebienie. Poczuł na policzku coś mokrego. Otworzył oczy, nawet nie wiedząc kiedy je zamknął. Blondyn nie mógł powstrzymać łez. Koji parsknął w duchu śmiechem. Przytulił go, głaszcząc po włosach.

- Nie płacz. Obiecuję, że będę delikatny. – odsunął się od niego, spoglądając mu w oczy. – Ufasz mi?

- Ufam. – drżącym głosem powiedział blondyn. Zielonowłosy zamyślił się, powracając do gładzenia jego włosów. W zasadzie czemu niby ma być taki? W końcu blondyn woli tego przychlasta, niż jego! Zirytował się. Właśnie! Ani myśli być dla niego delikatnym! Pocałował go, brutalnie wpychając język między jego wargi. Zamknął go w żelaznym uścisku. Blondyn próbował się wyrwać, lecz nie miał tyle siły. Koji oderwał się od jego ust dopiero, gdy zabrakło mu powietrza.

- Koji, miałeś być delikatny! – pisnął Dei.

- Zmieniłem zdanie. – mruknął zielonowłosy, gryząc go w szyję. Chłopak zacisnął zęby i przymknął oczy. Bolało. Koji przez dłuższą chwilę bawił się, podgryzając go dosyć boleśnie i brutalnie całując. Jednak po chwili znudziło mi się, rozpiął szybko rozporek i podciął blondynowi nogi. Ten upadł boleśnie na kolana. Przez chwilę siedział zamroczony. Ocknął się w momencie, gdy Koji wepchnął mu coś do ust. Swoją męskość. Zachłysnął się i odruchowo próbował odsunąć. Zielonowłosy jednak trzymał go mocno za włosy.

- Nawet nie myśl o tym, żeby gryźć, bo żywy stąd nie wyjdziesz. – powiedział cicho. Blondyn zaczął lizać i ssać. Koji z cichym westchnieniem wplótł drugą rękę w blond kosmyki, ustalając rytm. Poruszał jego głową w przód i w tył. Minęło kilka chwil. Koji doszedł w jego usta, przytrzymując go, aby wszystko połknął. Dei nie miał wyboru. Dopiero wtedy Uchida puścił go. Blondyn upadł na podłogę, krztusząc się. Zielonowłosy podciągnął go do góry, stawiając na nogach. Starł kciukiem kroplę nasienia spływającą po jego brodzie. Stanowczym ruchem ustawił go przodem do najbliższej ściany. Zsunął z Dei’a spodnie wraz z bokserkami.

- Wypnij się. – syknął mu do ucha. Dei przełknął ślinę i posłusznie wypiął w jego stronę pośladki. Nie wstrzymywał już łez. Płynęły wolno po jego policzkach, ginąc gdzieś pod brodą. Zamknął oczy, modląc się w duchu o cud. Nie chciał tego. Przytulił się policzkiem do zimnej ściany. Stał w dziwnej pozycji, z szeroko rozstawionymi nogami. Koji przyciskał go jeszcze bardziej do pionowej powierzchni płaskiej. Gdyby teraz puścił blondyna, ten niechybnie zaryłby czterema literami o podłogę.

            Koji wszedł w niego płynnym ruchem, ignorując fakt, że nie zadał sobie trudu, aby przygotować blondyna. Dei krzyknął głośno. Czuł, jakby coś rozrywało go od środka. Łaskawie zielonowłosy dał mu chwilę na oddech, po czym zaczął poruszać się w nim szybko. Uczucie rozrywania powróciło. Blondyn szlochał spazmatycznie, nie mogąc wytrzymać bólu. Po chwili coś spłynęło mu po nodze. Spojrzał w tym kierunku, otwierając szeroko oczy. Krew. Z przerażeniem obserwował, jak sunie po jego nodze. Było jednak trochę lepiej. Karminowa ciecz ułatwiła tarcie. Koji, oddychając szybko, pchał coraz mocniej i mocniej! Wiedział, że długo już nie wytrzyma, dlatego chciał wykorzystać okazję do końca. Podejrzewał, że następna szybko się nie powtórzy, jeśli w ogóle. Dei chlipał cicho, nie szlochając już. Spazmatycznie jednak łapał powietrze, nie mogąc się uspokoić. I ten potworny ból. Czuł się zdradzony i brudny. Gwałcony przez najlepszego przyjaciela.. Koji pchnął mocno, wywołując u niego krzyk. Zielonowłosy doszedł z cichym stęknięciem i niemal natychmiast z niego wyszedł. Dei osunął się na kolana, drżąc i znów szlochając. Koji ubrał spodnie, spojrzał na niego dziwnie i wyszedł, trzaskając drzwiami.



            Otworzył oczy. Znów był w swoim pokoju, na łóżku. Poderwał się na nogi i zaklął szpetnie. Cholera, dlaczego to musiał być tylko sen?!

* * * 

                Witam w Nowym Roku! Notka z dedykacją dla pomysłodawcy, czyli dla mojego kochanego Kinmakura (który szuka chłopaka zainteresowanych proszę o wpisaniu się na jego blogu)! Pojawia się wreszcie nasz czarny charakter – Koji. :D Jak ja gościa uwielbiam. Jeszcze nieraz nas zaskoczy. ^^ Co do wyznania  Dei’a – możecie niedługo się go spodziewać.. :D  Do zobaczenia następnym razem!! 
P.S. Nie zwracajcie uwagi na je**ne odstępy. Tym razem blogspot trolluje mnie na spółkę z Wordem.. :C